Hey . ;3
O tak, wzięło mnie na FanFiction! Ostatnio nic w ogóle nie czytam, nie mogę znaleźć niczego ciekawego, a właściciele najlepszych FF już dawno pozapominali o swoich blogach. O ja biedna, co mogę poczynić? No i tu mam odpowiedź - napisz, kurna, swoje opowiadanie, a nie! Najpierw długo zwlekałam, bo zupełnie nie maiłam fabuły. No dobra, mogłabym opisać własnymi słowami całą książkę, ale to chyba byłaby nuda. Jak chodzi o parę Dramione, to jest ich za dużo, nie, nie będę zżynać i zrobiłam FF na podstawie własnej postaci. Victoria Ballen, lat 15, Slytherin, brak miłości, przyjaźni, życzliwości - dziewczyna, która przekroczyła granicę bycia nikim. Eh, teraz przeleciałam wszystko wzrokiem i zorientowałam się, że miały być tylko dwa zdania! Trochę za dużo, mam ich... Okay, nie chcę mi się liczyć, nienawidzę matematyki i właśnie jestem po godzinnym odrabianiu jej, więc, eeeemmm, dajta mi ludu spokoja?! xdd
PRZYNUDZASZ, KOCHANA - no wieeeeem. ;c
Prolog
Siedząc w pokoju
głównym Slytherin’u, nigdy nie wiesz na co natrafisz. Hm, a raczej na kogo.
Miałam nadzieję, że zwykłe poczytanie książki to nie żaden wysiłek, ale kiedy
robisz to przy bandzie piszczących jedenastolatków lub rozśpiewanych szesnasto,
to jednak namęczyć się można bardziej niż przy harówie na polu.
- Ej, Ballen! –
usłyszałam za swoimi plecami. Tsa, świetnie. Znowu?
- Czego? –
warknęłam odwracając się, z wielką niechęcią, do nikogo innego jak Pansy
Parkinson.
- O czym tam masz
książkę? O latających kucykach?
Cała „banda” brunetki
wybuchła śmiechem. Spoko, byłam do tego przyzwyczajona. Dzień w dzień to samo,
no błagam, to się robiła nudne.
- Masz mnie za
złodziejkę? Nie ukradłabym ci książki. – Wstałam z kanapy i zaczęłam się
oddalać w stronę swojego dormitorium.
Słyszałam jeszcze
za plecami jak Pansy coś krzyczy, ale szczerze, to jej nawet nie słuchałam.
Sprawiam wrażenie nie przejętej? Cóż, to jest tylko nudne, ale nie mówię, że
radosne.
Po wparowaniu do
pokoju rzuciłam się na swoje łóżko i wróciłam do czytania książki.
- Vic, co jest,
znowu Parkinson?
Oh, świetnie, kto
śmie mi znowu przeszkadzać w czytaniu?!
Moją
współlokatorką była średniego wzrostu szatynka o niewiarygodnie mieszanych
kolorystycznie oczach. Mimo tego, że była otyła, została jedną z najbardziej
lubianych uczennic. Czy ja ją lubiłam? Hm, niech pomyślę, nie. Poznałam ją już
wcześniej. Zgrywa miłą i kochaną, a potem obrzuca cię obelgami za plecami,
zostawia do wiatru, odbija ci chłopaka… Cicho, spokojnie. W każdym razie, to
Mia.
- Jakbym się nią
przejmowała. – Rzuciłam nie odrywając wzroku od książki. – Ona chcę tylko
zaimponować Malfoy’owi, po co mam niszczyć dziewczynce marzenia?
- Oh, Vic. – Mia
usiadła na swoim łóżku i wzięła do ręki nowe wydanie „Proroka Codziennego”. –
Chcesz może poczytać?
- Mam swoje –
odparłam z lekkim uśmiechem pokazując książkę.
Mia kiwnęła
wesoło głową i poszła w moje ślady, kładąc się na swoim łóżku i czytając. Czy
mogłabym narzekać, że jestem z nią w pokoju? Cóż, widzę, że stara się być miła,
ale ja tak szybko nie odpuszczam błędów, które wcześniej się wyrządziło.
Niemożliwe, że jeszcze w pierwszej klasie była moją najlepszą przyjaciółką. Od
tego czasu minęło pięć lat. Jestem na piątym roku i jestem samotna jak nie wiem
kto, też mi zdziwienie, skoro odrzucałam przez ten czas tyle ludzi. Wiecie co?
Mam więcej wrogów niż znajomych. O, na przykład taka banda Parkinson, albo
Malfoy i jego „ochroniarze”. Totalni kretyni, ale „jeśli urodziłeś się kretynem
– kretynem pozostaniesz na zawsze”. Taki miałam wzgląd na tą sprawę.
Następnego dnia,
obudziłam się jakieś pół godziny po pierwszej lekcji. No nieźle, byłam taka
przestraszona… A Mia nawet nie raczyła mnie obudzić, tak?
Cholera!
Szybko założyłam ubrania,
buty i szatę, włosów nawet nie czesałam, tylko przeczesałam dłonią. Wzięłam
książkę od eliksirów i wybiegłam z dormitorium. Oh, świetnie, czyżby dzisiaj
mój pechowy dzień? Potknęłam się o wychyloną nogę kogoś, kto stał na korytarzu.
Nawet nie patrzyłam tej osobie na twarz, byłam zbyt rozdrażniona tym całym
dniem.
- Debil! –
mruknęłam ostrym tonem.
- Gdzie ci się
tak śpieszy, Ballen? Na eliksiry, słonko, nie zdążysz. – Dopiero teraz poznałam
głos, którego tak nienawidzę.
- A ty, Malfoy,
czemu nie na swojej ulubionej lekcji? – syknęłam.
Draco uśmiechnął
się do mnie ironicznie.
- Dobrze wiesz,
słoneczko, że Snape mnie uwielbia. Tak jak całą moją rodzinę. Nawet nie wpisze
mi nieobecności.
- Możesz nie
mówić do mnie „słoneczko”? – Mój głos był już trochę podirytowany, a ja dałam
temu sygnał zaciskając pięści.
Zaczęłam iść w
stronę sali. Nie myśleliście chyba, że zostałabym dłużej przy tym idiocie? Oh,
prędzej chyba rąbnęłabym go z liścia w twarz, jak już raz zrobiłam w drugiej
klasie, kiedy powiedział coś o moich rodzicach. Widzicie, o sobie znoszę z
pokorą, ale piśnij słówko o rodzicach – nie żyjesz.
Weszłam do sali
od eliksirów. Wszyscy spojrzeli na mnie wielkimi oczami. Mhm, ta co się zawsze
nie spóźnia, dzisiaj przyszła sobie na sam koniec. Brawo, Vic!
- Proszę bardzo,
pana… Ballen. – Snape zwrócił się do mnie z lekko przymrużonymi oczami. Wskazał
szybkim ruchem głowy ławkę, bo stałam tam jak frajerka.
Tylko był taki
jeden, „maluki” problem. Jedyną wolną ławką była ławka Zabini’ego, a wiadomo,
że był on kumplem Malfoy’a. O nie, nie, nie. Wolałam już stać. Eh, wolałam, ale
usiadłam, ponieważ widziałam już ten surowy wzrok Snape’a, „siadaj, bo nie chcę zabrać Slytherin’owi 5
punktów, dziecko!”. Pff.
- Zachciało ci
się jednak przyjść na lekcje? – rzucił, zabrzmiało to jak od niechcenia,
Zabini.
- Nie sądzę, żeby
to była twoja sprawa – mruknęłam. O tak, wiecie, jak w tym momencie żałowałam,
że przerwałam sen o ślicznych, słodkich pierożkach i przyszłam na lekcje?!
- Może moja nie,
ale Dracona.
Zrobiłam do niego
dziwną minę. Ironiczną i zdziwioną.
- A jego co to ma
niby obchodzić? – warknęłam.
Snape popatrzył
na nas groźnym wzorkiem, więc oboje udaliśmy, że go słuchamy. Po jego
odwróceniu się do tablicy, powróciliśmy do dyskusji.
- Ostatnio
powiedział, że… - zrobił dziwną pauzę i uśmiechnął się do mnie szeroko.
Widziałam ten jego chamski, cyniczny uśmiech i chciało mi się wymiotować.
Lekcja w tym
samym momencie skończyła się.
- Co powiedział? –
krzyknęłam, bo Blaise chciał wyjść już z pomieszczenia. Złapałam go mocno za
ramię. – Co powiedział? – warknęłam przez zęby.
Zrobił wielkie
oczy i zaczął się wyrywać, jednak mój ucisk był za mocny.
- Victoria, puść
go… - szepnęła Mia za moimi plecami. Czy wspominałam już, że moja
współlokatorka była w nim szaleńczo zakochana?
Wbiłam paznokcie
w ramię Zabini’ego jeszcze mocniej, aż po pięciu sekundach go puściłam.
Westchnęłam zrezygnowałam.
- Coś się stało? –
rzekła z małym cynizmem Mia, wychodząc ze mną na korytarz.
- Wiesz, takie
tam męskie sprawy.
- Ale ty jesteś
dziewczyną – zauważyła szatynka.
Posłałam jej
pobłażliwe spojrzenie. Szłyśmy teraz na Starożytne Runy – moja zmora, jej
również, ale starałam się o tym nie myśleć. Nie, w ogóle starałam się wyciszyć
umysł. Zacytuję moją mamę: „jesteś taka nerwowa i straszna, że jak chociażby mrówki
cię widzą to uciekają pod samochody popełnić samobójstwo!”. Nie wiem czy to
taka prawda. Ale to wyjaśniałoby, dlaczego nie mam do tej pory chłopaka,
przyjaciółki itd. Wielkie mi rzeczy.
Będąc już w
klasie, Mia usiadła jak zwykle z przyjaciółką z Ravenclaw’u, z którymi mieliśmy
Runy, a ja sama. Akurat siedzenie samej w ostatniej ławce było najmniejszym,
hm, kłopotem. Po pierwsze – zawsze uwielbiłam siedzieć w ostatniej ławce,
choćby dlatego, że wszystkich mogłam obserwować. Po drugie – siedzenie w
pojedynkę sprawiło mi radość, nikt mi nie przeszkadzał w (nie)obserwowaniu
lekcji, rozmyślaniu o życiu. Dzisiaj było tak samo. I przez to głupie
zachowanie, nic a nic nie zapisałam ani nie zapamiętałam, co mamy zadane z Run.
Trudno, pomyślałam wtedy, że raz mogę nie zrobić zadania. Taaak, takie „raz”
zdarza się raz na miesiąc na dwa, a więc bierzcie ze mnie przykład – jestem solidną
uczennicą! A tak na serio, to moje rozmyślanie tego dnia było skupione na
jednym, czułym punkcie. Co o mnie powiedział? Bo jeżeli to coś złego, to mu
oczy wydrapię a potem wyrzucę to co z nich zostało do lasu na pożarcie przez
zwierzęta, a jeśli dobrego… to tak samo. Nienawidziłam kiedy ktoś o mnie coś
mówił. A wiedziałam, że jeśli chcę uchodzić za buntowniczkę i to jeszcze taką,
która zupełnie nie ma znajomych, przyjaciół, pary – w przeciwieństwie do
wszystkich, to nie ułoży mi się ta ambicja, by na mój temat było cicho,
najlepiej. Cały czas wszędzie huczało. No, ze złej strony. Ale czym byliby
ludzie nie żyjący z plotek? Zdecydowanie niczym. O, na przykład ja! Nie
plotkuję, staram się nie plotkować i jestem nikim. A… jeśli mowa o plotkowaniu
i obgadywaniu, to może nie jestem taka bezwinna… Uwielbiam gadać głupie rzeczy
o Parkinson. Wyśmiewanie się z niej wraz z Mią to właśnie to, co kocham, oprócz
muzyki i bicia ludzi (ha, ha). Zdarzyło mi się już nie raz powiedzieć tej
plotkarze, M., co myślę o Malfoy’u i Parkinson – jaka byłaby to z nich piękna,
słodka parka. Głupia i głupi! Widać, że Parkinson po prostu za nim szaleje, a
Draco ją wykorzystuje, a więc jest spoko. A skoro się wam już spowiadam, to
jeśli jesteś uczniem mojej szkoły i czytasz to teraz, to na bank znasz plotki o
tym, że Draco przelatuje wszystkie dziewczyny w Hogwarcie. Taaak, jak myślicie,
od kogo to wszyscy wiedzą?! Haha. Od Mii! To ja przekazuję jej plotki, ale
jeśli ktoś o tym by się dowiedział, byłabym na dnie – jak można być jeszcze
bardziej.
Wszystko działo
się tak wolno, tak dziwnie. Lekcje dłużyły się, a ciekawość rosła ponad miarę. CO
ON O MNIE POWIEDZIAŁ? Cholera. Jestem dziwna, przejmuję się czymś takim. Oh,
tak już mam!
***
Ew. błędy zgłaszajcie w komentarz, because ja nigdy nie czytam swojego tekstu dwa razy, by sprawdzić błędy - oszczędzam na czasie, OH YEAAH! xD
Boskie ^.^
OdpowiedzUsuńA twoja kochana przyjaciółka dała mi bana.